Ostatnio wrzucałem post o nieruchomości komercyjnej, którą spokojnie można wynająć stabilnemu najemcy na wiele bezstresowych lat (oczywiście pamiętając o odpowiednich wymogach technicznych). Są jednak takie budynki, które powinniśmy (moim zdaniem) omijać szerokim łukiem: ani to się nadaje jako „inwestycja”, ani jako „towar do zarządzania.” Za to
Świetnie nadaje się jako skarbonka bez dna, ewentualnie gdy ktoś ma zbyt dużo czasu, to również polecam.
O czym mowa: niewielki budynek w doskonałej lokalizacji, w ścisłym centrum, ale zabytkowy. Niby na zewnątrz zwykła kamienica, a w środku mix właściwie dwóch różnych budynków z XVII i XVIII wieku. Remontu wnętrza raczej nie da rady ogarnąć ekipa Staszka lub Wołodii, którzy robią nam łazienki w mieszkaniu na flipa w wielkiej płycie.
Brzmi ciekawie? No to jedziemy dalej. Wojewódzki konserwator zabytków to tutaj sprawa oczywista. Wpada nam tu jednak kolejny problem: nadzór archeologiczny. Załóżmy, że z tyłu budynku jest niewielki placyk, który idealnie nadaje się na parking (wspaniały atut, zwłaszcza w obrębie ścisłej starówki). Wystarczy „wykostkować”? No nie. „W przypadku ujawnienia obiektów archeologicznych wojewódzki konserwator zabytków może podjąć decyzję o wstrzymaniu prac.” A ryzyko trafienia na nieznane piwnice z końca szesnastego wieku jest w takim miejscu całkiem prawdopodobne.
Reasumując: nie mówię, że ZAWSZE taka nieruchomość jest bombą z opóźnionym zapłonem, ale standardowy Excel może tutaj nie wypluć właściwych danych. Jeśli chodzi Wam coś takiego po głowie – dajcie znać, pogadamy. Tutaj obowiązuje zasada: okazyjnie tani zakup może w dłuższej perspektywie finansowo naprawdę rzucić inwestora na kolana.